koncentrator kultury wyciskamy 100% kultury z kultury - wyciskaj z nami!

INFORMACJA:

dla zakresu jest nie ma danych
dlatego przekierowano do zakresu BYŁO
OK

Na naszych stronach internetowych stosujemy pliki cookies.

Korzystając z naszych serwisów internetowych bez zmiany ustawień przeglądarki
wyrażasz zgodę na stosowanie plików cookies zgodnie z  Polityką Prywatności.

» ROZUMIEM I AKCEPTUJĘ
CO JEST GRANE - listopad 2024 - nr 365Wrocławianka roku Gala
zmodyfikowano  4 lata temu  »  

"Pan T." - seans z cyklu Kultura Dostępna

CO było GRANE - ARCHIWALNE TERMINY » » 8 731 wyświetleń od 17 września 2020

KWESTIA SMAKU

„PAN T.” REŻ. MARCIN KRZYSZTAŁOWICZ

„Pan T.” ma kłopoty. Kłopoty ma nie tylko tytułowy bohater dzieła Marcina Krzyształowicza, ale także producenci i autorzy filmu. W recenzji rekomendującej „Pana T.” publiczności „Kultury Dostępnej w Kinach” nie będę jednak rozwijał wątku protestów spadkobiercy Leopolda Tyrmanda oskarżającego produkcję filmu o bezprawne używanie wizerunku ojca w filmie – od werdyktu są sądy i inne organizacje odpowiedzialne za prawa autorskie a nie dziennikarze. Ja chciałbym się skupić na samym obrazie. Oto opowieść o alternatywnej rzeczywistości której nie znajdziemy w oficjalnych podręcznikach historii. Akcja wysmakowanego plastycznie, czarno-białego filmu (zdjęcia Adama Bajerskiego) rozgrywa się w 1953 roku w Warszawie. Pamięć wojny jest jeszcze wszechobecna, stolica wciąż wydaje się gruzowiskiem, które jednak zaczyna się z wolna zmieniać. Upiory przeszłości, pamięć rozpaczy ustępują miejsca nowym pomysłom, konceptom, ideom. Niestety, żaden ustrój, socrealizm zwłaszcza, nie sprzyjał innowatorom, kolorowym ptakom, indywidualnościm wyłamującym się z przeciętnego zaszeregowania. A taki właśnie jest tytułowy Pan T. w introwertycznej kreacji dawno nieoglądanego w głównej roli Pawła Wilczaka. Pan T. to przybysz z innego świata, który musi zapłacić wysoką cenę za funkcjonowanie w rzeczywistości donosów, subwencjonowania wszelkich towarów i permanentnego picia czystej wódki, nie markowego francuskiego wina. W tę rzeczywistość reżyser filmu wprowadza jednak wizyjność dzieła samego Pana T., jego książek, utworów łagodzących sadyzm liryzmem, a liryzm – groteską. Świat twórczości Pana T. przenika do ponurej rzeczywistości kraju pod literą P. - oto początki jazzu, jazzu granego w kościelnych katakumbach, w tym świecie możliwe jest także spotkanie w toalecie z samym Bierutem, oskarżanie o zamiary wysadzenia Pałacu Kultury i Nauki w powietrze, ale i nieprawomyślny romans bezrobotnego literata z wrażliwą i seksowną maturzystką. Osią dramaturgiczną filmu, w którym stalinowskie mroki rozświetla pączkujący, rozmnażający się, zakazany i piętnowany niczym jazz indywidualizm, jest osobliwa relacja między T. a prostym chłopcem zagranym fenomenalnie przez Sebastiana Stankiewicza marzącym o karierze dziennikarza, dla którego Pan T. staje się przyjacielem, guru, ale i adresatem donosów. Czasy były skomplikowane, ludzie słabi, a diagnoza społeczna nie nastrajała optymistycznie co do przyszłości. A jednak, dokładnie tak jak w filmie Marcina Krzyształowicza, ludzie rozbrajali żałość humorem, poezją, kolorowymi skarpetkami, dystansem do świata. Być może dzięki temu udało nam się przetrwać. „Po co ta Polska zerka zawsze albo na lewo, albo na prawo, albo na wschód, albo na zachód, a nic sama nie chce wymyślić?” - pytał retorycznie Stanisław Dygat w wydanym w 1946 roku „Jeziorze Bodeńskim”. Być może właśnie nasza postawa niesmaku wobec opresyjnej rzeczywistości, tak precyzyjnie pokazana w „Panu T.”, była tym autorskim pomysłem? „Kwestia smaku” o której pisał Zbigniew Herbert grany w filmie przez Jacka Braciaka - zalążek wielkich ruchów społecznych, i w efekcie zmiany ustroju. Za „kwestię smaku” odpowiadali u nas poeci, outsiderzy, artyści i filozofowie. Pan T. i jemu podobni. Na pewno również dzięki nim, parę razy udało się zwyciężyć.

zmodyfikowano  4 lata temu  »  
przewiń ekran do początku stronyprzewiń ekran do początku strony

Wybierz kasę biletową:

ZAMKNIJ