koncentrator kultury wyciskamy 100% kultury z kultury - wyciskaj z nami!

Na naszych stronach internetowych stosujemy pliki cookies.

Korzystając z naszych serwisów internetowych bez zmiany ustawień przeglądarki
wyrażasz zgodę na stosowanie plików cookies zgodnie z  Polityką Prywatności.

» ROZUMIEM I AKCEPTUJĘ
Wrocławianka roku GalaCO JEST GRANE - listopad 2024 - nr 365
zmodyfikowano  12 lat temu

ZABIJANIE GOMUŁKI

CO było GRANE - ARCHIWALNE TERMINY » » 19 925 wyświetleń od 20 czerwca 2007
  • 25 sierpnia 2007, sobota
    » 18:30
  • 23 czerwca 2007, sobota
    » 21:15

wg TYSIĄCA SPOKOJNYCH MIASTJERZEGO PILCHA

miejsce: Scena na strychu (ul. Fabryczna)

II LETNI FESTIWAL OFF TEATR

NOWE TERYTORIA

Zielona Góra

lipiec - sierpień 2007

„ZABIJANIE GOMUŁKI”

wg TYSIĄCA SPOKOJNYCH MIAST

JERZEGO PILCHA

adaptacja: Robert Urbański

reżyseria: Jacek Głomb

scenografia: Małgorzata Bulanda

muzyka: Bartek Straburzyński

obsada:

Wojciech Brawer, Zbigniew Waleryś, Wojciech Czarnota, Tatiana Kołodziejska, Marta Frąckowiak, Janusz Młyński, Andrzej Nowak, Robert Gulaczyk, Karolina Honchera, Jacek Krautforst, Kamil Nahorski (gośc.)

premiera: 21 kwietnia 2007 podczas 9. Przeglądu Współczesnego Dramatu „Rewizje.pl”

Gdy ojciec i pan Trąba postanowili zabić I sekretarza Władysława Gomułkę, panowały niepodzielnie upały, ziemia trzeszczała w szwach, rozpoczynała się udręka mojej młodości – tak zaczyna się entuzjastycznie przez krytykę przyjęta powieść Mistrza Pierwszego Akapitu Jerzego Pilcha pt. „Tysiąc spokojnych miast”.,br>Rzecz dzieje się latem 1963 roku. Głównym bohaterem powieści i jej narratorem jest nastoletni Jerzyk. Wkrótce o pomyśle dowiaduje się miejscowy komendant milicji Jeremiasz, a w efekcie cała wspólnota ewangelicka (rzecz dzieje się na ziemi cieszyńskiej) poddaje ów pomysł publicznej dyskusji.

Oto jest polskie Macondo

Zielonogórskie „Zabijanie Gomułki”, czyli adaptacja powieści „Tysiąc spokojnych miast”, to najlepsze ucieleśnienie prozy Jerzego Pilcha w polskim teatrze.

Jacek Głomb i jego dramaturg Robert Urbański udowodnili, że można napisać Pilcha Pilchem. Zmienić jego powieść w dopieszczony i dopięty na ostatni guzik dramat. Głomb założył po prostu, że jedyna droga wiedzie przez bohaterów i ich język. Dał się ponieść żywiołowi gawędy, intelektualnej spekulacji, obyczajowych fanfaronad. W jego spektaklu najpierw mamy ucieleśnienie zapachów, kolorów, wspomnień, twarzy, ubrań i rzeczy ze starego domu z Wisły („Zabijanie Gomułki” jest grane w zdegradowanej przestrzeni starego magazynu). Pilchowe kreacje zostają wbite w ciało, konkret, miejsce. A potem po prostu Pan Trąba wstaje z ławy, wdziewa gumiaki i zaczyna gadać. Z jego pomocą Głomb pokazuje tworzenie mitu. Narodziny rodzinnej legendy o tym, jak przyjaciel domu, arcypieczeniarz Pan Trąba, mały Jerzyk i jego ojciec Naczelnik wyruszyli z Wisły do Warszawy, żeby zabić towarzysza Gomułkę w pamiętnym roku 1963. To nie jest relacja z hipotetycznego zamachu, ale zmyślenie o podróży inicjacyjnej, lekcja zagadywania codzienności, kreacja polskiego Macondo, które śmieje się z siebie, zamiast nad sobą zapłakać. To przedstawienie ma w sobie ciepło, jakie czasem wyłazi z albumów ze starymi fotografiami. Jest pełne dobroduszności w patrzeniu na bohaterów, dla których wódka jest tak samo ważna jak psalm.

Świat Pilcha przeczytanego przez Głomba zamieszkują ludzie dobrzy, choć ze względu na swą absolutną dobroć nieco paranoiczni. Wielcy w swych nałogach, śmiesznostkach i rojeniach, niby lutersko twardo stąpający po ziemi a łaknący baśni o sobie. I potrafiący własną małość przekuć w homerycki brąz. Centrum tego świata jest oczywiście Pan Trąba, czyli Pilchowy luterski Zagłoba, kuzyn gogolowskiego Chlestakowa, Odyseusz ziołowej nalewki. Grający go Zbigniew Waleryś z miejsca rozkochuje w sobie widza, który próbuje nadążyć za meandrami jego myśli, piekielną logiką wizji czy nawet „przepastną dialektyką (jego trąbiastego) patriotyzmu”. Waleryś tworzy jedną z najciekawszych pijackich kreacji polskiego teatru. Człowieka upijającego się swoimi fantastycznymi wizjami bardziej niż wódką. Pijaka, który od wódki trzeźwieje. Aktor monologuje na granicy odpowiedzialności za wypowiedziane słowa. Ma się wrażenie, że sam siebie zagada na śmierć, że słowa porwą i zaniosą go w jakiś absolutnie nie- dramatyczny odmęt. Fenomenalna rola.

Dawno żaden spektakl nie wywołał u mnie tyle bezinteresownej radości. Z otwartą gębą patrzyłem, jak bohaterowie żonglują sentencjami, pojedynkują się intelektualnie. Są tak bezczelnie wymyśleni, że aż bezgranicznie prawdziwi. Widać, jak dobrze czują się zielonogórscy aktorzy w tym świecie, jak zamazują się w spektaklu ich niedostatki techniczne, jak wyrównuje się poziom gry. A zdania Pilcha wreszcie oddychają, śmieszą i zaskakują. „Nie dla smaku piję, ale dla wzmożenia egzystencji” - ogłasza światu Pan Trąba, a my za jego przyjacielem kiwamy głową z uznaniem: „Dobra fraza i nagrody godna!”. W finale spektaklu Jerzyk ogląda bełt do chińskiej kuszy w wigilijną noc, schodzą się znajome lutry, katolicy i komuniści. Wszyscy śpiewają protestancki psalm. Strzała leży gdzieś z boku. Nie wystrzelili jej w tyrana. Nie wiadomo, czy w ogóle byli w Warszawie, czy czatowali wieczorem przed mieszkaniem towarzysza Gomułki. Strzała jest dowodem na prawdziwość tej opowieści, a jednocześnie bezwzględnie jej zaprzecza. Śpiew cichnie, Jerzyk zdmuchuje świecę. Wyrwany z niebytu na dwie teatralne godziny świat cudaków z Wisły nie znika, ale przyczaja się w pamięci.

Łukasz Drewniak, Dziennik nr 109, dodatek Kultura, 11.05.2007

zmodyfikowano  12 lat temu
przewiń ekran do początku stronyprzewiń ekran do początku strony

Wybierz kasę biletową:

ZAMKNIJ