koncentrator kultury wyciskamy 100% kultury z kultury - wyciskaj z nami!

INFORMACJA:

dla zakresu jest nie ma danych
dlatego przekierowano do zakresu BYŁO
OK

Na naszych stronach internetowych stosujemy pliki cookies.

Korzystając z naszych serwisów internetowych bez zmiany ustawień przeglądarki
wyrażasz zgodę na stosowanie plików cookies zgodnie z  Polityką Prywatności.

» ROZUMIEM I AKCEPTUJĘ
KLIMT Wrocław
zmodyfikowano  12 lat temu  »  

WIELKI DZIEŃConora McPhersona

Kraków »
CO było GRANE - ARCHIWALNE TERMINY » » 24 959 wyświetleń od 2 marca 2007

This Lime Tree Bower

Przekład: Klaudyna Rozhin

Reżyseria i opracowanie muzyczne: Andrzej Majczak

Scenografia: Urszula Czernicka

FRANK Przemysław Redkowski

JOE Marcin Kobierski

RAY Jakub Bohosiewicz

Inspicjent/sufler Joanna Jaworska

Dramaturg/asystent reżysera Renata Derejczyk

W artykule zamieszczonym w The Guardian poświęconym dramaturgii Conora McPhersona autorka, Maddy Costa, cytuje taki fragment wypowiedzi pisarza: "...ciąży na mnie odpowiedzialność, żeby rozbudzać uczucia publiczności, tak, by odkryła coś nowego."

I tak oto już od 1995 roku kiedy to McPherson napisał między innymi Wielki Dzień*1, autor z ogromnym powodzeniem i zgodnie ze swoim sumieniem rozbudza uczucia widzów. Klimatycznymi, osadzonymi najczęściej na irlandzkiej prowincji sztukami, zachwycili się nie tylko Europejczycy, ale także mieszkańcy Ameryki Południowej i Japonii.

Tłumaczy, reżyserów no i przede wszystkim publiczność - urodzony w 1971 roku w Dublinie absolwent filozofii i filologii angielskiej - uwiódł prostymi historiami napisanymi perfekcyjnie ironicznym, gorzkim językiem. Teoretycznie zdystansowany wobec swoich, najczęściej męskich, bohaterów, McPherson ma dla nich wiele tolerancji i szorstkiej sympatii. *1 Wielki Dzień - tytuł przyjęty przez reżysera przedstawienia. Tytuł pochodzący od tłumacza Moje więzienie, altana lipowa, tytuł oryginału This Lime Tree Bower.

Przewrotna historia

Rozmowa z Andrzejem Majczakiem reżyserem przedstawienia:

Niedawno w Teatrze Bagatela reżyserował Pan sztukę niemieckiego dramaturga Rolanda Schimmelpfenniga Push up 1-3. To historia dziejącą się w nowoczesnym biurowcu. Dzisiaj sięga Pan po zupełnie inny tekst, irlandzkiego dramaturga Conora McPhersona. Poza tym, że oba dramaty napisane są przez młodych autorów, w klimacie i charakterze są dalekie od siebie.

Rzeczywiście światy bohaterów obydwu dramatów są odległe. Tam wielka korporacja - tu smażalnia na obrzeżach miasta. Pokrewieństwo tych dwóch tekstów, choć dalekie, jest jednak zauważalne. Zarówno Schimmelpfennig jak i McPherson chętnie w swoich dramatach wykorzystują formę monologu. Lubię, kiedy postaci mają szansę "wywnętrzniania się". Choć w dramacie niemieckiego autora występowały także sceny dialogowe, to monologi właśnie pozwalały ujawnić rewers zdarzeń, ukrytą prawdę o ambicjach i tęsknotach bohaterów.

Wielki dzień, nasze najnowsze przedstawienie konstruujemy z tekstu rozpisanego wyłącznie na monologi trzech postaci. Intryguje mnie ta sytuacja. Szukam klucza do konfrontowania tych wyznań, by zaczęły wchodzić ze sobą w dialog, by współbrzmiały i tworzyły nową, wspólną zbiorową opowieść.

Polscy reżyserzy lubią dramaturga Conora MacPhersona.

Nic w tym dziwnego - jego teksty bardzo dobrze brzmią w polskich realiach. Jest w nich jakaś "zbieżność klimatu". Być może wiąże się to z mocno paralelną historią Irlandii i Polski, z pokrewnym charakterem narodowym, wynikającym z zepchnięcia na obrzeża geograficzne i kulturowe Europy, z tą naszą wspólną prowincjonalnością i związanymi z nią kompleksami, wreszcie z upodobaniem do snucia długich opowieści przy wtórze brzęku opróżnianego szkła.

Z realizacją dramatu McPhersona nosiłem się już od kilku lat. To nie jest - na pierwszy rzut oka - efektowny tekst. Monologi trzech postaci pozornie odbierają mu drapieżność lub, jak kto woli, sceniczność. Jak już mówiłem, szukałem najlepszego sposobu na jego realizację. Skorzystałem przy tym z doświadczeń jakie zdobyłem, reżyserując dwa teksty Schimmelpfenniga, wspomniany Push up1-3 i Arabską noc. Z tej inspiracji wziął się pomysł przeplecenia wzajemnego monologów. Uczynienie z nich quasi dialogów sprawia, że aktorzy lepiej czują tekst, zaczynają bawić się nim na nowo.

Wielki dzień to prosta historia.

Owszem i w tym jej ogromny urok. Rzecz rozgrywa się w niewielkim nadmorskim miasteczku. To taka nasz Ustka po sezonie. Niewiele się dzieje, a życie toczy się tą samą koleją dzień po dniu. Na pozór żadnych tragedii, żadnych fajerwerków. Aż nadchodzi chwila, w której zdarza się coś - pewne kryminalne zdarzenie -, które odmienia dotychczasowe losy Joe, Franka i Raya. Nadchodzi ich WIELKI DZIEŃ. Dzień wejścia w dorosłe życie. Dzień inicjacji. To do tej chwili trudnych wyborów i wielkich przewartościowań, do chwili, która wywróciła ich życie do góry nogami, wracają po dziesięciu latach w swej opowieści.

Można powiedzieć więc, że nasze przedstawienie jest opowieścią o przekroczeniu tej dziwnej i mało uchwytnej granicy, po przejściu której zmienia się nasz sposób patrzenia i kryteria ocen. Kiedy oczom naszym ukazują się - zazwyczaj boleśnie, rzadko jako cudowne olśnienie - ukryte do tej pory ciemne strony życia.

Owo uniwersalne przesłanie dramatu McPhersona jest jego prawdziwą wartością. I nie ma większego znaczenia, że, jak na teksty współczesne, nie należy do najświeższych - powstał w 1995 roku. Ciekawe, że do dzisiaj nikt u nas nie pokusił się o jego realizację. A przecież, choć z pozoru tak mało sceniczny, napisany jest doskonałym językiem.

Wielki dzień mówi jeszcze o jednej ciekawej rzeczy. A mianowicie w przeciwieństwie do ogólnie przyjętych zasad moralnych, popełnione przestępstwo, nie zostaje tu w żaden sposób potępione. Co więcej, w efekcie przynosi wyłącznie korzyści.

Tak. To bardzo przewrotna historia. W spór wchodzą tu dwie kardynalne zasady: odpowiedzialność za przekroczenie prawa z elementarnym poczuciem sprawiedliwości. Widz sam musi rozstrzygnąć, czy w szczególnych okolicznościach wyraża zgodę na to, by przestępca uniknął swej kary. Czy jest w stanie zgodzić się na iście makiaweliczną myśl, że czasem bycie niemoralnym przynosi więcej pożytku niż cnotliwe życie. O jednoznaczną odpowiedź tym bardziej trudno, że MacPherson lubi swoich bohaterów. Chce on, chcemy i my, realizatorzy, by, przy wszystkich ich wadach, i widzowie zapałali do nich - szorstką być może - ale jednak szczerą sympatią.

Rozmawiała Magdalena Furdyna

autor:
zmodyfikowano  12 lat temu  »  
przewiń ekran do początku stronyprzewiń ekran do początku strony

Wybierz kasę biletową:

ZAMKNIJ