koncentrator kultury wyciskamy 100% kultury z kultury - wyciskaj z nami!

INFORMACJA:

dla zakresu jest nie ma danych
dlatego przekierowano do zakresu BYŁO
OK

Na naszych stronach internetowych stosujemy pliki cookies.

Korzystając z naszych serwisów internetowych bez zmiany ustawień przeglądarki
wyrażasz zgodę na stosowanie plików cookies zgodnie z  Polityką Prywatności.

» ROZUMIEM I AKCEPTUJĘ
KLIMT Wrocław
zmodyfikowano  12 lat temu  »  

Bezsenność Adama Patrzyka

CO było GRANE - ARCHIWALNE TERMINY » » 21 654 wyświetleń od 6 marca 2010
  • od: 15 marca 2010, poniedziałek
    do: 20 marca 2010, sobota

wernisaż: 15 marca godz. 19.00

Kiedy prowincjonalna Częstochowa układa się do snu, zamknięty w swojej kawalerce malarz musi malować - cierpi na bezsenność. Maluje metropolię, światła wielkiego miasta, ktore nigdy nie zasypia.
Malarstwo Adama Patrzyka jest dobrem rzadkim. Szczegolnie dzisiaj, kiedy sztuka stała się czystą kalkulacją, zarowno na poziomie koncepcji, jak i techniki. Fotografia, film, instalacja dają efekt szybki i łatwo przyswajalny. Nie ma już co chwalić Adama za to, że maluje. Popatrzmy, jak to robi. Jego technika malarska jest unikalna, bo nie pasuje do malarstwa dwudziestego pierwszego wieku i epoki natychmiastowego efektu. Wielokrotne laserunki składające się z kilkunastu warstw, pokryte charakterystyczną, grubą fakturą na wierzchu. Laserunek wymaga kilku miesięcy cierpliwej pracy: nakładanie farby, czekanie, aż wyschnie, nakładanie kolejnej warstwy. Wydaje się więc, że artysta postępuje wbrew zdrowemu rozsądkowi - trzyma się archaicznej metody, komplikuje proces tworzenia, nie szuka ułatwień. Ale dzięki tym pracochłonnym zabiegom obrazy Patrzyka mienią się odbitym i przefiltrowanym przez pigmenty światłem, takim jak emalie. Jakby emanujący z nich blask przenikał przez grube barwione szkło. Może dlatego te płotna nie lubią białych ścian i rownego, zimnego oświetlenia galeryjnych sal, odbierających obrazom tajemnicę, a oglądaniu intymność. W wielomiesięcznej mantrze, w jaką zamienił swoj proces tworczy, Patrzyk osiąga to, co przypisujemy mistrzom malarstwa - jego styl jest natychmiast rozpoznawalny, nie do pomylenia z innymi i nie do podrobienia. Zresztą, komu by się chciało...

Na naszej wystawie zatytułowanej Bezsenność dominuje temat polis. U Adama zakres motywow jest wąski. Jeśli już wymyśli sobie bibliotekę, wnętrze z samotnie stojącym łożkiem, tramwaje - maluje to wielokrotnie, aż do zupełnego wyczerpania inspiracji.

Jest wiele możliwych sposobow czytania obrazow Patrzyka. Pisarz i tłumacz Marek Bieńczyk w swoim monumentalnym eseju stworzył kongenialny „słownik", za pomocą ktorego można tłumaczyć sztukę niewerbalną - obrazy Patrzyka - na słowa, zdania, język logiki. I szukać analogii w literaturze i filozofii. Autor powieści fantastycznych Łukasz Orbitowski napisał krotkie opowiadanie, techno-horror, w ktorym jeżdżą archaiczne tramwaje z obrazow artysty. Tekst dziennikarki Małgorzaty Czyńskiej jest o przemijaniu i pamięci, o stopniowym, w miarę „starzenia się" artysty, przenoszeniu prawdziwego życia na powierzchnię płotna. Czy smuga żołtej farby jest tylko paskiem światła pod drzwiami łazienki, czy wspomnieniem czyjejś obecności?

Kluczy do obrazow Patrzyka jest wiele i to także cecha klasycznego malarstwa. Każdy obraz daje odbiorcy szansę na wymyślenie wielu możliwych narracji. Dołączcie Państwo rownież i te swoje.

Ten ogień nie boli

To trudne zadanie - ewakuować dziesięć miliardow ludzi poza układ słoneczny. Lot trwa dwadzieścia lat, więc po co brać ze sobą tych, ktorzy nie dotrwają? Niektorzy fałszowali metryki i dawali łapowki. Potem mowiono, że jeśli złapią kogoś takiego, załoga wypycha go w kosmos, bez kombinezonu. Straszna śmierć.

Niebo jest szare. Emilia siedzi koło mnie, jej biała dłoń w mojej ziemistej wygląda jak pomarszczona perła. Przed nami rozciąga się pustynia rzeczy połamanych i niepotrzebnych. Domy mają pootwierane okna i drzwi. Naprzeciwko zdechł pies, jego smrod dochodzi aż tutaj. Zabronili zabierać zwierzęta.

Słońce niedługo wybuchnie, zmieniając wszystko w wilgotny obłok. Siedzimy na ganku, bardziej razem niż kiedykolwiek, a wiatr gna w naszą stronę okruchy świata.

  • Napijesz się? - pyta Emilia. Ściskam mocno jej rękę i zaraz uwalniam. Wraca spokojna, z herbatą taką, jak lubię, mocną i słodką. Tuż obok, jak papierowy ptak, przelatuje książka. Chwytam ją - to powieść o dzikich plemionach, z mnostwem zdjęć. Podobne widywałem w dzieciństwie. Oglądamy wspolnie: to Indianie z Ameryki Południowej, połnadzy, w naszyjnikach z kości. Oni nie wiedzą, co się stało. Nic się dla nich nie zmieniło, pewno siedzą tak jak ja teraz, a gdy niebo rozbłyśnie, uznają, że to bogowie wracają zabrać ich do siebie. Zamykam książkę i pozwalam jej odlecieć.
    Za książką mknie stanik, wielki niczym namiot. Spada mi prosto na twarz, jest zupełnie pozbawiony zapachu. Bielizna pachnie kobietą (lubię, gdy tak się dzieje), proszkiem do prania albo nowością, ten zaś jest jak folia, nic, zupełnie. Właścicielka ogromnych piersi pewnie jest gdzieś między Jowiszem a Saturnem i do głowy jej nie przychodzi, że ktoś na ziemi miętosi jej bieliznę. Odrzuca mnie niemal fizycznie, rozwieram palce, stanik mknie pod niebo.

  • Zimno mi - mowi Emilia. - Coraz gorzej cię widzę.
    Przytulam ją. Wiatr się nasila. Mija nas papierowa chmura, ktora okazuje się kartkami z Biblii, za nią głowa lalki, torba, cienki kabel, siatka i elektroniczna książka, dalej cała fura dziwacznych rzeczy, o ktorych my, starzy ludzie, niewiele wiemy. Właśnie to nam zostawiono.

  • Boję się.

  • Nie ma czego - odpowiadam. - To będzie szybko. Ten ogień nie boli.
    Przypętał się do nas kotek. Jest bury i maleńki, nie obchodzi go wiatr ani zagłada świata. Leży i mruczy.

Jeszcze niedawno starcy demonstrowali, krzyczeli, podpisywali petycje. Byłem z nimi i do końca wierzyłem, że uda się nam odlecieć. Teraz pochowali się w domach, a sąsiad wykopał w ogrodku schron. Twierdzi, że w nim przeżyje, ale sam w to nie wierzy.

Ja mam herbatę w dłoni i kota na kolanach. Już nic nie muszę. Wiatr się wzmaga, mimo ciemnych okularow pył wpada mi pod powieki. Patrzymy w słońce, jeszcze piję, powietrze drży i nagle robi się jaśniej. Owiewa mnie gorący podmuch. Emilia ściska moją rękę, to dobry uścisk, dzięki niemu wiem, że wciąż żyję.

_Łukasz Orbitowski _

bilety:

Wstęp wolny.

autor:
zmodyfikowano  12 lat temu  »  
przewiń ekran do początku stronyprzewiń ekran do początku strony

Wybierz kasę biletową:

ZAMKNIJ