
Spotkanie z Michałem Fajbusiewiczem i premiera książki: "Mordcha z Klapitki. Wspomnienia łódzkiego Żyda"
- 23 marca 2025, niedziela» 16:00

Mordcha z Klapitki
Zapraszamy na spotkanie z Michałem Fajbusiewiczem i premierę książki "Mordcha z Klapitki. Wspomnienia łódzkiego Żyda"
Spotkanie poprowadzi: Rafał Dajbor
Kiedy? 23.03.2025 r. godz.16:00 Gdzie? Klub Babel ul. Próżna 5, Warszawa
Wstęp wolny!
Organizatorzy: Towarzystwo Społeczno-Kulturalne Żydów w Polsce
Dom Wydawniczy Księży Młyn
Mordcha i Klapitka – oba słowa brzmią równie tajemniczo. Tymczasem Mordcha to Mordechaj, po wojnie zaś – Marek. Klapitka to natomiast część Łodzi, która dla niego, chłopaka wychowującego się w ubogiej żydowskiej rodzinie na początku XX wieku, stanowiła cały świat.
Już jako Marek, w latach 70. XX wieku, zapragnął opowiedzieć synom o swoim życiu i o Łodzi, która bezpowrotnie odeszła. O mieście, jakie zapamiętał z czasów, gdy chodził po gwarnych ulicach Klapitki, Bałut i jego centrum. Opisuje potworną biedę, jaką trudno wyobrazić sobie we współczesnych czasach, wspomina relacje rodzinne i sąsiedzkie. Przywołuje zapomniane żydowskie zwyczaje i święta. Maluje słowem świat zapachów i smaków, których już nie poznamy. W dalszej części opowieści przenosi czytelnika do czasu, gdy zaczął pracować, gdy został tkaczem i stał się działaczem związków zawodowych.
Wkrótce nadchodzi wojna – Mordcha trafia do Związku Radzickiego, który nie okazuje się mitycznym rajem. Mimo tych doświadczeń wciąż wierzy w sukces systemu, który jest utopią... Nikt nie pamiętał, kiedy się urodziłem, a nawet z ustaleniem roku był problem. Wszyscy liczyli na mą matkę, ale ta, z rozpaczy po śmierci ojca, zaniedbała te wszystkie świętości religijne, związane z odnotowaniem mojego przyjścia na świat. […] Po długich rodzinnych naradach ustaliliśmy datę: pierwszego września 1899 roku. I znów pytanie, skąd ta data? Według relacji matki, urodziłem się w czasie słyches teg, czasie modlitw, które Żydzi odmawiają w dniach między Rosz Haszane (Nowy Rok) i Jom Kipur (Sądny Dzień), które przypadają we wrześniu. Ale którego dnia to było, matka nie mogła sobie przypomnieć, a świętych ksiąg w domu nie było. Ustaliliśmy więc dzień 1 września, dla lepszego zapamiętania daty. No dobrze, ale co z rokiem urodzenia? Nareszcie po długich naradach i przypominaniu sobie dat urodzeń wujów, kuzynów i dalszej rodziny – znaleźliśmy trop. Otóż Bóg chciał, że moja babka na stare lata zdążyła jeszcze urodzić syna. A miało to miejsce, ponad wszelką wątpliwość, w dwa lata po moim przyjściu na świat. Wobec tego, że on (mój wuj), był wpisany do Familienpass, mając niecałe 15 lat, a datę urodzenia wpisano na 1901 rok, było pewne, że ja jestem dzieckiem poprzedniego stulecia. No, wreszcie wyszliśmy z metrykalnej opresji, i z tą datą pozostałem do dziś.

