koncentrator kultury wyciskamy 100% kultury z kultury - wyciskaj z nami!

Na naszych stronach internetowych stosujemy pliki cookies.

Korzystając z naszych serwisów internetowych bez zmiany ustawień przeglądarki
wyrażasz zgodę na stosowanie plików cookies zgodnie z  Polityką Prywatności.

» ROZUMIEM I AKCEPTUJĘ
KLIMT Wrocław
zmodyfikowano  12 lat temu

Zaduszki filmowe

Gdańsk »
CO było GRANE - ARCHIWALNE TERMINY » » 19 847 wyświetleń od 22 października 2007
  • od: 26 października 2007, piątek
    do: 11 listopada 2007, niedziela

Ingmar Bergman, Michelangelo Antonioni, Freddie Francis

Koniec pewnej epoki, najczarniejszy dzień kina nastąpił 30 lipca 2007 roku. Najpierw odszedł Bergman, kilkanaście godzin później Antonioni. W 2006 roku odeszło wielu filmowców. Jednym z najoryginalniejszych był operator Freddie Francis, autor zdjęć m.in. do CZŁOWIEKA SŁONIA.

Żakowskie ZADUSZKI FILMOWE potrwają od 26.10 do 11.11.2007.

W pierwszej części przypomnimy filmy Bergmana i CZŁOWIEKA SŁONIA.

Program:

  • 26 – 28.10:
  • 17.30 Jak w zwierciadle r. Ingmar Bergman, Szwecja, 1960
  • 19.10 Goście Wieczerzy Pańskiej r. Ingmar Bergman, Szwecja, 1961
  • 20.45 Milczenie r. Ingmar Bergman, Szwecja, 1962
  • 29.10:
  • 17.45 Człowiek słoń operator Freddie Francis, r. David Lynch, W.Brytania, 1980
  • 2 – 4.11 - 17.15 Tam, gdzie rosną poziomki r. Ingmar Bergman, Szwecja, 1957
  • 18.55 Persona r. Ingmar Bergman, Szwecja, 1966
  • 20.40 Szepty i krzyki r. Ingmar Bergman, Szwecja, 1972
  • 6 – 8.11
  • 20.00 Tam, gdzie rosną poziomki r. Ingmar Bergman, Szwecja, 1957

Freddie Francis angielski operator i reżyser pierwsze szlify operatorskie zdobywał w latach 50-tych. Pierwszego OSCARA za zdjęcia otrzymał już w 1960 r. za film SYNOWIE I KOCHANKOWIE. Współtworzył filmy Młodych Gniewnych, m.in. Z SOBOTY NA NIEDZIELĘ i MIEJSCE NA GÓRZE. Na stałe współpracował z Davidem Lynchem: CZŁOWIEK SŁOŃ, DIUNA, PROSTA HISTORIA. Jest autorem zdjęć do KOCHANICY FRANCUZA i PRZYLĄDKU STRACHU. Drugiego OSCARA otrzymał w 1989 r. za zdjęcia do filmu CHWAŁA.

Freddie Francis w ten sposób podsumowuje swoje życie zawodowe: "We wszystkich filmach najważniejsze są twarze. Nigdy nie musiałem się zastanawiać, gdzie ustawić światło. Są pewne rzeczy, które robi się instynktownie, taka druga natura, pewien sposób powiązania z filmem. Bardzo dobra praca operatora nie ma nic wspólnego z pięknymi obrazkami. Magią kina jest umiejętność uchwycenia uczuć, emocji i wyrazu twarzy bez wypowiedzenia ani jednego słowa. Są pewne rzeczy, które możesz robić aby wzbogacić sceny, jak podświetlić oczy lub położyć bardzo dramatyczny cień na twarz aktora. Ale są rzeczy, których się zrobić nie da. Tak już jest z niektórymi aktorami i z tym, w jaki sposób film "ich pokazuje". Film eksponuje raczej ich wnętrze, a nie stronę zewnętrzną." (za film.onet.pl)

Ingmar Bergman był jednym z ostatnich wielkich artystów kina. Twórcą, który potrafił na ekranie szukać sensu życia, wadzić się z Bogiem, zaglądać w najgłębsze zakamarki duszy człowieka, opowiadać o samotności i piekle, dotykać tajemnicy śmierci.

„Ingmar Bergman przeżył swoją epokę. Tamten czas, gdy kino stało się wielką sztuką, gdy podejmowało wyzwania, stawiało pytania najważniejsze, odpłynął bezpowrotnie. Rozmył się w pospiesznym rytmie współczesności, we wszechogarniającej podkulturze reklam i telewizji. Do nowego czasu stary mistrz już nie pasuje. Może dlatego od 1983 roku, od premiery "Fanny i Aleksandra" nie stanął za kamerą. Zaszył się na swojej ulubionej wyspie Faro, czasem jeszcze wyreżyserował coś w teatrze, a poza tym pisał wspomnienia i scenariusze. Zrealizował skromny obraz dla telewizji, ale swój ostatni scenariusz filmu kinowego oddał byłej żonie, aktorce Liv Ullmann. To ona przeniosła go na ekran. (...)

Na temat sztuki Bergmana powstały setki książek i esejów. Krytycy dzielili jego twórcze życie na różne okresy. Te podziały były uprawnione, bo rzeczywiście pod względem formalnym trudno porównywać realistyczne, nakręcone w 1952 roku "Wakacje z Moniką" z "Szeptami i krzykami". Ale jednocześnie filmy Bergmana są spójne, świadczą o tym, że od wczesnych lat tego twórcę zawsze interesowały podobne problemy. W centrum uwagi Bergmana zawsze był człowiek, jego wewnętrzny świat, jego wolność, jego stosunek do życia i lęk przed śmiercią. W nakręconym w 1949 roku "Więzieniu" Bergman opowiadał o okolicznościach, które doprowadziły do samobójstwa prostytutki. Potem dalej sięgał w ludzką psychikę, mówił o cierpieniu i samotności. Ta samotność zawsze towarzyszyła szwedzkiemu mistrzowi. W "Tam, gdzie rosną poziomki" opowiada o podróży do korzeni własnego życia, o człowieku sukcesu, sławnym lekarzu, który na stare lata czuje wokół siebie pustkę. O współczesnym Fauście, który nie wierzy w Boga, a nie ma nawet diabła, z którym mógłby zawrzeć pakt. W "Milczeniu" Szwed portretuje dwie kobiety, które znajdują się w świecie całkowicie obcym i nie mogą się z nikim porozumieć. W "Personie" opowiada o aktorce, która zamknęła się na świat. Jakże samotne i opuszczone są też przeżywające dramat umierania trzy siostry z "Szeptów i krzyków".

W samotnej drodze przez życie nie pomaga bohaterom Bergmana Bóg. To prawda, artysta próbował wadzić się z tą najwyższą istotą, były nawet momenty, gdy popadał w metafizykę. Ale tak naprawdę Bergman, choć szukał wyjaśnienia zagadki istnienia, w Boga nie wierzy. W "Schizofrenicznym wywiadzie z nerwowym reżyserem", który podpisany był nazwiskiem Ernesta Ritte, a prawdopodobnie został napisany przez samego Bergmana, pada takie oświadczenie: "Nie czczę żadnego boga. Mam swoje własne anioły i swoje własne demony". Wielu krytyków uważa, że Bóg i religia są w filmach Bergmana jedynie dekoracją, bo w gruncie rzeczy szwedzki mistrz wszystkiego, co ważne, szuka w człowieku.

Może dlatego w filmach Ingmara Bergmana tak ważne są twarze aktorów. We wstępie do paryskiego wydania swoich scenariuszy Bergman napisał: "Wielu reżyserów nie pamięta o tym, że punktem wyjścia naszej pracy jest ludzka twarz. Możemy oczywiście kłaść nacisk na montaż, nadawać zdjęciom szczególny rytm, ale największym przywilejem filmu jest obecność w nim ludzkiej twarzy." Kamera przygląda się twarzom Bergmanowskich aktorów z bliska, jakby to nie poprzez ich czyny, lecz właśnie przez ich oczy chciała dotrzeć do prawdy. A to, co nie zawsze jest możliwe, a co liczy się najbardziej, to porozumienie między ludźmi. W filmie "Twarzą w twarz" jeden z bohaterów mówi, że być człowiekiem, to słyszeć głos innego człowieka i wiedzieć, że pochodzi on od istoty podobnej.

Bergman lubi przyglądać się artystom, bo to oni są ludźmi, który najintensywniej przeżywają radość, ból, niepokój. Aktorzy, cyrkowcy, tancerze, malarze, muzycy, pisarze są bohaterami wielu jego filmów. Bergman patrzy na tych ludzi z pewnym przerażeniem. Widzi ich geniusz i widzi ich demonizm. Pokazuje, że czasem sukces oparty jest na wyrzeczeniu się siebie i upokorzeniu, jak w "Wieczorze kuglarzy", że artyści bywają potworami, które wszystko wystawiają na sprzedaż, jak David ze "Zwierciadła", wykorzystujący w pisaniu śmierć własnej córki. W tych wszystkich postaciach artystów Bergman odnajdywał cząstkę siebie. (...) Artyści są w filmach Bergmana postaciami tragicznymi, ale też to oni najbliżej ocierają się o prawdę o człowieku. Ukryci pod swoimi maskami są najbardziej autentyczni. Świadomi własnej nicości, słabości, małości. Uciekają w sztukę, by jak sławna tancerka z "Letniego snu" ukryć własną rozpacz.

Gdyby pokusić się o opowiedzenie filmów Bergmana, to z tej opowieści musiałby bić pesymizm. Niezależnie od tego, czy scenerią jego filmów był wykreowany świat "Siódmej pieczęci" czy realistyczne, współczesne wnętrza ze "Scen z życia małżeńskiego", zawsze chodziło o to samo: o niemożność porozumienia między ludźmi, brak wiary, zwątpienie, samotność, o Boga milczącego, obojętnego na ludzkie cierpienie. A przecież ten ciemny, mroczny obraz nie byłby prawdziwy. Bo w filmach szwedzkiego mistrza jest jednocześnie sporo tolerancji i wybaczenia. Bergman opowiada o zagubionych grzesznikach, którzy nie mogą pojąć, na czym polega ich wina. I po swojej spowiedzi dostają rozgrzeszenie. Są raczej nieszczęśnikami niż złoczyńcami. W jego filmach nie ma potępienia. To raczej bunt wobec świata, który tłamsi, patroszy ludzi z indywidualności, czyni ich samotnymi. To ostrzeżenie. A im człowiek starszy, tym więcej ma w sobie wyrozumiałości. Bo zanim odejdzie, musi pogodzić się z życiem. Może dlatego ostatni wielki film Bergmana, jego artystyczny testament "Fanny i Aleksander", miał w sobie tyle mądrości i ciepła. To właśnie po tym filmie - rozliczeniu z własną młodością, Bergman postanowił zamilknąć. Inni wielcy mistrzowie kina amerykańskiego - Pasolini, Visconti, Fellini - odeszli na zawsze. Stareńki Antonioni zrobił "Po tamtej stronie chmur" i ten film o niespełnieniach przeszedł bez echa. Bergman wycofał się ze świata kina jeszcze za życia. Pisze, ale nie chce już stawać za kamerą. Mówi, że nie ma siły, by pracować nad wielkimi filmami. A może czuje, że skończył się jego czas? Bo przecież płytki, powierzchowny świat, w jakim żyjemy, nie jest czasem dobrym dla wielkich artystów i ich niepokojów.

Bergman zawsze szedł od filmu do filmu, od jednej sztuki teatralnej do następnej. Życie prywatne przepływało mu przez ręce. Miał siedem żon i ośmioro dzieci, którymi nigdy się nie interesował. Wszystko niemal podporządkował sztuce. Nakręcił pół setki filmów, wyreżyserował ponad 100 przedstawień teatralnych, kilkadziesiąt słuchowisk radiowych. Mawiał, że żyje tylko wtedy, kiedy pracuje, od codziennych problemów uciekał na plan. Stworzył dzieła, które weszły do historii sztuki filmowej - tej przez wielkie "S", która powoli umiera. (Barbara Hollender „Rzeczpospolita”)

CZŁOWIEK SŁOŃ The Elephant Man

  • reż.: DAVID LYNCH
  • zdj.: Freddie Francis
  • muz.: John Morris
  • wyst.: Anthony Hopkins („Milczenie owiec”, „Okruchy dnia”, „Wichry namiętności”), John Hurt („1984”, „Obcy - ósmy pasażer Nostromo”, „I kowbojki mogą marzyć”, „Rob Roy”), Anne Bancroft („Absolwent”, „Zjadacz dyń”, „Agnieszka od Boga”), John Gielgud („Rydwany ognia”, „Hamlet”, „Ryszard III”, „Dyrygent”, „Gandhi”, „Księgi Prospera”) i inni
  • W.Brytania, 1980 r., 124 min.

Nagroda Brytyjskiej Akademii Filmowej za film roku, scenografię i dla Johna Hurta; 7 nominacji do OSCARA, m.in. za najlepszy film roku, reżyserię, scenariusz, dla Johna Hurta.

Entuzjastyczne przyjęcie CZŁOWIEKA SŁONIA wykroczyło poza sukces dzieła jednostkowego: film przyniósł sławę Davidowi Lynchowi, który do tej pory miał na swoim koncie tylko niskobudżetową „Głowę do wycierania”, ugruntował pozycję Mela Brooksa (tak!) nie jako komika, ale producenta (potem przyszły „Frances” i „Mucha”), przełamał wreszcie złą passę kina brytyjskiego lat 70-tych przygotowując światową publiczność na przyjęcie „Gandhiego” czy „Rydwanów ognia”. Główną podstawą scenariusza stały się wspomnienia angielskiego lekarza z początku wieku, który odkrył w londyńskim cyrku przedziwnie zdeformowanego człowieka - rzadka choroba nadała mu rysy przywodzące na myśl maskę słonia. Pod tą maską nie kryje się jednak anormalna psychika, ale ciekawość świata i żywa inteligencja. Umieszczony w szpitalu bohater szybko adoptuje się do warunków cywilizacji i staje się ulubieńcem wysokich sfer, w tym słynnej aktorki, którą ujmuje interpretacją klasyków. Sam jednak szuka przede wszystkim spokoju duchowego i odpowiedzi na pytanie: kim jest? istotą wybraną czy dziwolągiem skazanym na powolne umieranie? Patologicznym przypadkiem medycznym czy ofiarą tajemniczej klątwy? Wyrazem tych dociekań są fascynujące wizje, z których najciekawsza otwiera film: niezwykła, enigmatyczna sekwencja ataku stada słoni na matkę bohatera, która niemal dobrowolnie przyjmuje na siebie przekleństwo dotykające jej potomka.

Motyw fabularny CZŁOWIEKA SŁONIA należy tematycznie do gatunku horroru, ale Lynch nadał filmowi piętno swej nieprzeciętnej wyobraźni, która wynosi go poza ograniczenia powieści grozy. Sceneria początku wieku nie zostaje tu odtworzona - jak w filmie kostiumowym - ale wykreowana tak, by stanowiła świadectwo mentalności tamtej epoki. Wyrafinowane plastycznie czarno - białe zdjęcia i szerokoekranowe kadry przywodzą na myśl ekspresjonistyczne grafiki, niosą w sobie intrygujący chłód i niepokój. Czas akcji to okres doniosłych przemian w świadomości człowieka, okres gwałtownego uprzemysłowienia i narodzin cywilizacji technicznej. Częsta obecność w tle pracujących robotników, groźny łomot wielkich machin, anonimowość ich twórców i obsługi niesie za sobą ostrzeżenie przed dehumanizacją, którą symbolizuje właściciel cyrku traktujący nieszczęśliwego bohatera jako niesamowitą atrakcję i źródło zarobków.

bilety:

14 zł,- normalne, 12 zł,- ulgowe

zmodyfikowano  12 lat temu
przewiń ekran do początku stronyprzewiń ekran do początku strony

Wybierz kasę biletową:

ZAMKNIJ