koncentrator kultury wyciskamy 100% kultury z kultury - wyciskaj z nami!

Na naszych stronach internetowych stosujemy pliki cookies.

Korzystając z naszych serwisów internetowych bez zmiany ustawień przeglądarki
wyrażasz zgodę na stosowanie plików cookies zgodnie z  Polityką Prywatności.

» ROZUMIEM I AKCEPTUJĘ
KLIMT Wrocław
zmodyfikowano  12 lat temu

Wystawa Michaela Ackermana

Bytom »
CO było GRANE - ARCHIWALNE TERMINY » » 19 567 wyświetleń od 1 stycznia 2007
  • od: 22 listopada 2006, środa
    do: 10 grudnia 2006, niedziela

Half life

Otwarcie wystawy w ramach festiwalu Ars Cameralis odbedzie się 22 listopada 2006 r.

Michael Ackerman **Half life"

Michael Ackerman urodził się w 1967 roku w Tel Avivie. Jako dziecko przeprowadził się z rodzicami do Nowego Jorku. Od lat studenckich nieustannie fotografuje. Jego ulubionym tematem stały się miejskie peryferia i zamieszkujący je ludzie: bezdomni, prostytutki, włóczędzy, uliczni szaleńcy. Przez ostatnie dwadzieścia lat wielokrotnie zmieniał adres, podejmował się różnych prac, współpracował z muzykami, filmowcami, ciągle podróżował. Jego drogi wiodły przez Stany Zjednoczone, Francję, Polskę, Włochy, Kubę, Meksyk. Kilkakrotnie odwiedzał też Indie, zdjęcia, zrobione w przeludnionym i zaśmieconym mieście Benares złożyły się na pierwszy album artysty End Time City. Ackerman uparcie tropi sytuacje krańcowe. Nowojorski Times Square dokumentował podczas okołomilenijnej gorączki, tak powstał cykl The Last Days of Times Square. Wielokrotnie odwiedzał europejskie i amerykańskie przedmieścia, włóczył się po barach, portretując ich bywalców. W latach 90. pracował dużo w Polsce, odwiedzając między innymi Kraków, Katowice i Oświęcim. Jednak na zdjęciach jakiekolwiek cechy charakterystyczne tych rozrzuconych po świecie miejsc ulegają rozmyciu, tracą na znaczeniu na rzecz bardzo subiektywnych, fotograficznych refleksji na temat pojedynczych osób i ich dramatów. Miasto pozostaje tylko i wyłącznie bohaterem drugoplanowym, ledwo zasugerowaną scenografią. Zawsze podobną. Odstręczające peryferia amerykańskich miast nie różnią się zbytnio od opuszczonych, zaniedbanych ruder na Górnym Śląsku. Ten zdeformowany czarno-biały świat chyli się ku upadkowi, zawsze z tym samym ponurym wdziękiem.

Uderzającą właściwością prac Michaela Ackermana jest ich kinematograficzny charakter. To kadry z nieistniejących filmów, które wpisują się w ciąg trwającej już kilka dekad fascynacji kinem, wyrażanej przez dzieła takich artystów jak Cindy Sherman czy Mark Lewis. Świat zarejestrowany przez Ackermana sprawia wrażenie upozowanego, pełnego wystudiowanych dramatycznych póz i aktorskich kreacji. Te zdjęcia mogłyby być cytatami z filmów francuskiej nowej fali albo niektórych undergroundowych produkcji amerykańskich, hołdujących pragnieniom ucieczki poza społeczeństwo i zatracaniu się w bezcelowej podróży. W tym sensie prace te można nazwać fotografią drogi. Planem filmowym są tu pokoje w tanich hotelach na godziny, przesiąknięte seksem i dymem papierosowym, ulice na peryferiach metropolii, gdzie nigdy nie świecą lampy, knajpy, gdzie przesiadują pomazańcy boży, wieszczący kres znanego nam świata. Istotą tych fotogafii jest ruch, postaci są dramatycznie powyginane, targane spazmami rozpaczy i szału. Dlatego też artysta za najlepszy sposób prezentacji swoich prac uznał slide-show, przy którym pojawia się dodatkowo ścieżka dźwiękowa i prawdziwie filmowa, choć szarpana i rozbita narracja. U Ackermana, podobnie jak w kinie, dobry kadr jest kwestią odpowiedniej obsady. Fotograf sięga po aktorów charakterystycznych, całkowicie absorbujących uwagę widza, niepozostawiających praktycznie miejsca na zbędne szczegóły, tło, dekoracje. Ich portrety to gabinet życiowych wykolejeńców, outsiderów, ludzi wypchniętych na margines czasu, miasta, współczesności. Nie dowiemy się gdzie i kiedy powstały zdjęcia, kim są sfotografowani ludzie. Nie poznamy adresów budynków, tych wszystkich podrzędnych hoteli, ani też ciemnych, podejrzanych klubów, ukrytych w piwnicach na przedmieściach. Dla niepoznaki fotograf nazywa ten świat fikcją, choć filmowa konwencja jest tu całkowicie umowna. Jego bohaterowie są pozbawieni historii, zawieszeni pomiędzy światem żywych a światem zmyślonym.

Jakiś czas temu Ackerman postanowił używać jednego tytułu dla wszystkich swoich wystaw: Half Life, rozumianego jako połówka życia, czy też życie połowiczne. Half life w terminologii chemicznej oznacza okres połowicznego rozpadu; to także tytuł gry komputerowej o świecie po monstrualnej katastrofie, do którego przenikają przybysze z innych wymiarów. Dla samego artysty jest to klucz do opowiadania o stanach ekstremalnych, egzystencjalnych doznaniach, które zostały zatrzymane, w jakiś sposób odroczone. Przykładem opowieści o takim pół-życiu jest cykl Smoke, nad którym artysta pracował w Gabbletown w stanie Atlanta (USA). Dokumentował codzienne życie swojego przyjaciela, Benjamina, wokalisty mało znanego punk-rockowego bandu o nazwie Smoke, człowieka uzależnionego od narkotyków, zarażonego AIDS, żyjącego w zagraconej chacie między młynem, sklepem i cmentarzem. Ackerman znalazł nieprzytomnego Benjamina, leżącego pośród rozrzuconych fotografii, fiolek z lekami i butelek. Wędrując później wokół jego domu doznał swego rodzaju iluminacji: W zasadzie nic się nie działo, ale w powietrzu wisiało coś, do czego została wynaleziona fotografia, coś, czego jednak nie może ona uchwycić.

Istotną grupę prac Ackermana stanowią oniryczne, zagadkowe pejzaże, niemalże zawsze sprawiające wrażenie spowitych deszczem, mgłą i oparami. To obraz świata stojącego na krawędzi upadku, całkowicie opuszczonego. Koniec jest dostrzegalny, lecz uchwytny tylko dla wnikliwych tropicieli klęski. Jednak ci, którzy oczekują na spektakularny Armagedon, z językami ognia i kometami eksplodującymi nad drapaczami chmur, będą rozczarowani. Symptomy upadku znajdują się wśród codziennych przedmiotów, ubrań, śmieci. Po ataku na wieże World Trade Center Ackerman fotografował ściany z ogłoszeniami rozwieszanymi przez rodziny zaginionych. Zazwyczaj były to zdjęcia zdjęć: pogniecione, rozmyte wizerunki, wyglądające na rejestracje fantomów istniejących niegdyś osób. Takich znaków, przeoczonych symptomów skradających się katastrof można dostrzec w pracach Ackermana wiele, każda z nich na swój subtelny sposób wieszczy nowe zagrożenie. Na jednym ze zdjęć znajduje się uszkodzony krzyż z Chrystusem o brakującym ramieniu. Upiorny klimat tej fotografii kontrastuje z niemal cielesnymi właściwościami świętej figury, która wydaje się lewitować, a jej napięta na kościach powłoka błyszczy jak ludzka skóra. Sakralny obiekt znaleziony na polskim targu staroci staje się souvenirem ze świata w stanie połowicznego rozpadu. (S.C.)

II. Sebastian Cichocki: Zastanawiam się do jakiego stopnia możemy mówić o prawdzie i fikcji w twoich fotografiach. Pozwalasz sobie czasami na zdjęcia inscenizowane?

Michael Ackerman: Rozróżnienie między tym, co jest prawdziwe, a co nie jest, bywa skomplikowane i ostatecznie nierozwiązywalne. Nie jestem zainteresowany czystymi faktami, za to interesuje mnie prawda. Istnieje nieskończona ilość dróg zbliżenia się do niej, ale tylko jedna, aby do niej dotrzeć. Niektóre moje zdjęcia to szybkie ujęcia robione na ulicy, w barach albo z okna pociągu, inne z kolei to portrety osób, które są mi bliskie. Kilka z nich jest zainscenizowanych, ale zazwyczaj jest tak, ze jeśli coś wcześniej założę i próbuję zrealizować, to zupełnie nie wychodzi. Nie jestem też zbytnio kreatywny pracując w ten sposób, raczej potrzebuję pewnego elementu zaskoczenia i przypadku. Na tyle dobrze znam siebie i swoją pracę, że muszę być świadom, że rzeczy są prawdziwe i nieprzewidywalne.

Oglądając Twoje zdjęcia mam zawsze wrażanie, że są to kadry z filmów, które dopiero czekają, aby zostać zrealizowane, unosi się nad nimi coś w rodzaju kinowej aury. Chciałbyś zacząć kręcić filmy?

Tak, chciałbym…

Aranżując sekwencje slide-show, wprawiasz zdjęcia w ruch, dodajesz też do nich ścieżkę dźwiękową. Czy mógłbyś opisać swoje podejście do muzyki i ruchu?

Z wielu sposobów, w jaki prezentuję swoje prace slide-show jest najbardziej auto-pobłażliwy, co spowodowane jest wykorzystaniem muzyki. W muzyce zawiera się czysta przyjemność, której nie potrafię odnaleźć w fotografii. Zawsze mam wątpliwości dotyczące obrazów, ale muzykę tworzoną przez innych uważam za bardzo piękną. Praca z muzyką daje mi również możliwość wcielenia się w DJ-a. Podczas przechodzenia jednego zdjęcia w drugie wytwarza się ruch, są jakby unoszone przez muzykę, a to pozwala mi uciszyć zazdrość wobec filmu, jaką każdy fotograf nosi w sobie.

Chciałbym zapytać w takim razie o te właściwości fotografii, których brakuje filmowi?

Zdjęcie pomija tyle rzeczy, ale jest pewna magia w tej nieobecności. Możesz patrzeć na nie w nieskończoność, tylko dlatego, że nie wszystko jest pokazane.

Przyglądając się twoim pracom zauważa się dosyć wyraźną różnicę między portretami a pejzażami. Te zdjęcia mają zupełnie inny charakter. Czy dla ciebie one mają jakiś wspólny mianownik, czy być może należy je traktować odrębnie?

Zainteresowanie pejzażem pojawiło się u mnie w momencie, w którym z pewnych powodów miałem potrzebę odwrócenia się od ludzi. Stałem się bardziej nieśmiały, mniej odważny. Jeździłem wtedy bardzo często pociągiem między Katowicami i Krakowem i po jakimś czasie, podczas tych krótkich podróży widok za oknem zaczął robić na mnie bardzo silne wrażenie. Dotarłem do takiego momentu, że wsiadałem do pociągu tylko po to, żeby patrzeć przez okno. To zawsze sprawiało, że czułem się lepiej, zapominałem o całym świecie.

Co przyciąga Cię do konkretnych miejsc? Czy miejsca, w których mieszkasz wpływają na sposób, w jaki zajmujesz się fotografią?

I tak, i nie. W niektórych miejscach, gdzie mieszkałem życie jest jakby bardziej ukryte, a ludzie mniej otwarci. Musisz zdobyć ich zaufanie. Tak jest na przykład w Polsce. Na drugim biegunie znajduje się Hawana, będąca ostatnim miejscem, gdzie mógłbym fotografować na ulicy. To miasto jest całkowicie nagie. Tęsknię za nim.

Niektórzy współcześni teoretycy twierdzą, że sztuka jako medium reprezentacji może zostać wkrótce wyeliminowana, ponieważ wideo kręcone przez terrorystów i zdjęcia z Abu Gharib są tak zaimpregnowane w naszej świadomości, czy nawet podświadomości, że nie może się z tym równać żadne współczesne dzieło sztuki na świecie. Co myślisz na ten temat?

Zgadzam się. Zdjęcia z Abu Gharib są jak obrazy Francisa Bacona albo fotografie z Auschwitz. To są najpotężniejsze obrazy, jakie widziałem w ostatnim czasie. Są pełne obłędu. To nie eliminuje sztuki jako medium reprezentacji, ale ujawnia jej impotencję. Ale to niczego nie zmieni. Najwyżej mnie i Ciebie.

Muszę przyznać się, że traktuję Twoje zdjęcia jak rodzaj ponurego proroctwa. Te wszystkie opustoszałe ulice, podłe hotele, opętani ludzie… Myślisz, że koniec jest już blisko?

Myślę, że koniec już nastąpił. Teraz żyjemy w czasie dodanym.

Berlin, Bytom, listopad, 2006

zmodyfikowano  12 lat temu
przewiń ekran do początku stronyprzewiń ekran do początku strony

Wybierz kasę biletową:

ZAMKNIJ